TIBETE LIVRE JÁ!!!

niedziela, 25 września 2011

Opornie.

Opornie mi idzie pisanie bloga, oj opornie... Dzieje sie co prawda niewiele, w sensie wokol mnie... Ale za to mysli i wizje klebia sie w mojej glowie codziennie! Brzmi to troche dramatycznie he he... Wydaje mi sie, ze mam pewne problemy z przelewaniem tego co w srodku na papier, tudziez na blog. No ale coz, the Rome wasn´t built in a day, wiec nie bedziemy wlosow z glowy wyrywac. (Coz za bogactwo przyslow i przeroznych fraz, no no, moja polonistka bylaby ze mnie dumna!) Life goes on. 
No ale konkretnie. Do rzeczy.
Po paru nieprzyjemnych incydentach w pracy, zdecydowalam sie na podjecie, po raz enty, poszukiwan nowego pracodawcy, a zarazem lepszej atmosfery i zarobkow. Nie po to czlowiek zdawal dziesiatki egzaminow w dwoch sesjach co roku, zeby teraz sie meczyc i marnie zarabiac. Przyplyw ambicji czy tez raczej zgubionego poczucia godnosci, trudno orzec. Fakt faktem zaczynam slac CV, wypelniac formularze i zastanawiac sie kiedy odnajde prace moich marzen. Szczerze mowiac, jak wiele innych osob w moim wieku w Polsce, ba chyba na swiecie, nie tak wyobrazalam sobie moje zycie zawodowe. Studia byly ciezkie, czlowiek uczyl sie wielu rzeczy, przyjemnych, uzytecznych i calkowicie zbednych, ale robilo sie to wszystko z mysla, ze warto. Ze gdzies tam czeka na nas fajne zycie, praca dajaca satysfakcje, konkretne pieniadze i mozliwosc spelniania marzen. A tymczasem, kicha. Tudziez kaszana.
Tytul magistra filologii "egzotycznej" na niewiele sie przydal. Nikt nie chcial sie w Polsce uczyc tego jezyka, za tlumaczenia dostawalam doslownie grosze, wiec jakos bez zalu, przynajmniej pod tym wzgledem, wyjechalam. Zawiedziona, ale z nadzieja, ze tu w kraju, w ktorym chcialam zbudowac swoja przystan, uda mi sie znalezc dobra i ciekawa prace. A tu prosze. Jak nie urok to sraczka, chcialoby sie powiedziec. Moja pierwsza praca byla czesciowo fajna, ale za to supermeczaca i cholernie malodochodowa. Wytrzymalam ponad rok i gdy tylko duza firma z prestizem (sigh) zaczela wydzwaniac, pobieglam w te pedy do duzego biurowca ze szkla. Tyle, ze to tez nie jest to. Nie bede sie rozwodzic dlaczego, ale ogolnie, trzeba dawac nogi. A jesc trzeba. I placic (coraz wyzsze) rachunki. Wiec Ania jak zwykle bohatersko znosi rozne dupiate fakty, ale jednoczesnie ma nadzieje, ze przed nia lepsze zycie. Optymistka? Nigdy nia nie bylam. Chyba po prostu jestem zmeczona takim zyciem, tupie gniewnie noga i mowie dosc.
I obiecuje samej sobie, ze czesciej tu bede zagladac. W celach terapeutycznych. A co mi tam.
Obrazek stad

Brak komentarzy: