TIBETE LIVRE JÁ!!!

sobota, 29 października 2011

Zainspirowana.

Nie wiem, czy to dlatego, ze mam wolna sobote i udalo mi sie w miare wczesnie wstac (mimo, ze moja lepsza polowa chrapie w najlepsze), ale czuje sie dzis naprawde dobrze. Zainspirowana jakos. Nie zmienilo sie w moim zyciu zbyt wiele, dalej mam prace, ktorej nie lubie itd, ale kurcze, jest ok. Obejrzalam wlasnie przepiekne zdjecia na stronie Apartment Therapy (moj nalog!) i zakochalam sie w domu pewnej pary z USA. Cudowny dom, pelen kolorow, ciepla, starych mebli... Nastapila wizualizacja mnie w tych lub podobnych wnetrzach. Czujecie klimat? Jednym z moich odwiecznych marzen jest miec wlasny dom, urzadzony po mojemu, tak by czuc sie w nim dobrze, jak w prawdziwym domu. Jednym z objawow tego pragnienia bylo, notabene, rysowanie przeze mnie na scianach mieszkania domkow. Olowkiem. Domkow, takich z kominem i dymem wychodzacym z tego komina. Mama sie ze mnie smiala i smieje sie z reszta do dzisiaj. No coz, niektorzy maluja martwa nature na plotnach, inni rysuja olowkiem domki na scianach mieszkania... Wazne, ze sie tworzy! :o)
W ramach tej inspiracji cos dzis zrobie, troche popracuje nad moim przedsiewzieciem zwanym lekcjami (to od grudnia), posprzatam moze troche i na pewne wyciagne moja lepsza polowe na spacer, bo pogoda tez jest inspirujaca (niebieskie niebo, biale obloczki, itp). Wiec bedzie dobrze.
I sie tego trzymajmy, cholera.

niedziela, 16 października 2011

Jest dobrze. Chyba.

No prosze, minelo pare dni, a ja jestem w podejrzanie dobrym nastroju. Oczywiscie, to wiaze sie z faktem, ze mam przedluzony weekend i nie musze isc jutro do mojej nielubianej pracy. Nastawilam sie pozytywnie i raczej agresywnie do wyzwan i do przyszlosci. Paradoksalnie, czuje, ze jak nie teraz to nigdy. Ze jesli pozwole sie kontrolowac przez negatywne emocje, to serio zle na tym wyjde. I poki co mam sile. Jestem z natury bardzo uparta, wiec jak sie zapre, to koniec spiewki.
Podjelam pare decyzji, ktore powinny wplynac dobrze na wszystko, czym bede sie zajmowac. A mianowicie:
1. Nastrajam sie pozytywnie do przyszlosci, zadnego biadolenia, ze kasy nie ma, ze ciulato. Koniec. Zamiast narzekac - dzialam.
2. W ramach punktu 2 przygotowuje sie (samodzielnie!) do zdania egzaminu CAE. W koncu musze miec jakis papier na moj angielski. Kwestia kiedy zdaje, wyjasni sie w trakcie calego procesu.
3. Szukam nowej pracy. Takiej, ktora bedzie mi sprawiala przyjemnosc. Zadnych sklepow, produktow luksusowych czy prowizji. Nie bede marnowac zycia na zaslepionych pieniedzmi ludzi.
4. Jestem lepsza zona. Wspieram, dodaje otuchy, a nie narzekam jak jakas zmierzla baba podczas menopauzy. Moja lepsza polowa to prawdziwy skarb. Szczegolnie, jesli wezmie sie pod uwage miejsce, w ktorym mieszkamy... (W ramach wyjasnienia: kraj tropikalny, slynacy z "goracych" lovelasow i lovelasek, zmieniajacych partnerow niczym skarpetki...)
5. Tworze. Niezdarnie, ale tworze. Daje upust swoim emocjom. Tu na blogu, piszac, rysujac. Wszystko jedno.

No. To porzadzilam, cholera. Bedzie dobrze. A teraz poslucham sobie polskiego hiphopu i napije chilijskiego wina. Oh yes, because we fuckin´can...



wtorek, 11 października 2011

Motywacja.

Czyli cos, czego czesto nam brakuje. Motywacja do pracy, do brniecia naprzod, do wstania rano i udania sie na brudny przystanek autobusowy. I tak dalej. Motywacja powinna byc motorem dla naszych dzialan, owszem. Sek w tym, ze z dnia na dzien, w moim przypadku rzecz jasna, jest z tym coraz gorzej. Zaczynam dochodzic do wniosku, ze moze powinnam spojrzec prawdzie w oczy i wydac diagnoze: masz kochana tendencje do popadania w depresje, plawisz sie w pesymizmie i nie ma co zaprzeczac, nigdy nie bedziesz optymistka z odwaga patrzaca w paszcze potwora.
 Kurde, przynajmniej udalo mi sie to napisac i sie nie rozplakac!
Przez moje prawie 30 letnie zycie chcialam tak naprawde byc kims, kim nigdy nie bede. Ci usmiechnieci ludzie, odnoszacy sukcesy, majace normalne zycie. Jestem w nich wpatrzona, opamietuje sie tylko wtedy, gdy widze bezdomnych na ulicy. Wtedy dociera do mnie, ze moglo byc o wiele gorzej. Ale wlasnie, tylko wtedy. Pragnienie szczescia, pieniedzy, poczucia bezpieczenstwa i komfortu jest silniejsze juz chyba nawet o logicznego rozumowania. Praca na rynku produktow luksusowych wcale nie pomaga...
Czuje wewnetrzny konflikt i co gorsza, wiem ze musze go sama rozwiazac! Przejezdzam przez najlepsze dzielnice miasta, gdzie po ulicach chodza sobie bogaci i uprzywilejowani, a ja zapierdalam w trzesacym sie na wszystkie strony busie. Niezle, cholera. Ludzie wydajacy tysiace, niezaleznie od waluty, na rzeczy typu ciuchy, bizuteria... Zupelna abstrakcja. 
Kiedys spytalam moja lepsza polowe, czy wg niego jestem materialistka. Odpowiedz byla natychmiastowa: NIE. Czyzby?
Czy to juz obsesja i problem? Nie wiem... Ale czuje, ze w tej kwestii moj D-Day coraz blizej...
Chcialabym uciec. Daleko.